Ogród Warszawa

Tomasz Lec: Historia się powtarza, bo cierpi na brak pamięci

motto: nożownicy w biały dzień
JAN GONDOWICZ

Wielu płacze nad PIW-em, że zamknięty, co tam, zlikwidowany!

A ja wam powiem – zlikwidowany, zamknięty – to zamknęło się koło historii.

Pamiętam ten posępny dzień 1968 roku, gdy zamurowywano kawiarenkę PIW-u, to gniazdo inteligenckiej reakcji.

Kilka stolików na krzyż, do tego siedzisko wzdłuż prostej ściany, lampy-zwisy i falująca ścianka, wszystko jakby ze szkicownika Le Corbusiera. Gdy kilka lat wcześniej wkroczył tam Sartre, nie wiem czy docenił tę awangardę. Wtedy to właśnie świeżo ukazało się w prasie ogłoszenie mojego ojca, ogłoszenie nietypowe: W tramwaju
 zgubiono zeszyt z Myślami nieuczesanymi, ktokolwiek znajdzie… Ktoś Sartre’owi to od razu w kawiarence przetłumaczył.

– Cały zeszyt z myślami?… Boże, mój Boże, zeszyt pełen  myśli – komentował Sartre – Człowiek stworzy jedną myśl, to już dużo, ale cały zeszyt myśli…

Cztery lata później pracowicie uwijało się tam dwóch robotników, wąska szczelina, która wprowadzała z księgarni do kawiarni stopniowo zamykała się. Zamykała się ostatecznie era zamurowywania.

Odtąd nikt już z inteligencją tak się już nie pieścił. Warszawskie, niewygodne dla współczesnego tzw. biznesu obiekty po prostu wyburza się dziś ostatecznie buldożerami. Tak skonał choćby Pawilon Chemii, Super Sam, Mennica, czy ocalały z Powstania Warszawskiego Dworzec Pocztowy. Nie bądźmy zresztą warszawocentryczni – Kawiarnia Karpowicza w Zakopanem, której nie śmiała ruszyć komuna, myślę, że ze strachu przed zemstą Witkacego zza grobu, przemianowała tylko lokal na Coctail-Bar, teraz została zmieciona z powierzchni ziemi, a w jej miejsce buduje się kolejną trwałą ruinę.

Dzieło unicestwienia PIW-u nie zostało ostatecznie dokonane. Ciągle we wnętrzach kamienicy, trwają na swoich miejscach kruche płytki z podolskich kamieniołomów. Już na te ślady pamięci czyhają z kilofami twórcy gipso-kartonowych królestw. Już szykują się chętni zadusić budynek akrylowymi tynkami, wypełnić go wszelkim jednorazowym chłamem. Otwierają się już butelki dla oblania jeszcze nieogłoszonych przetargów.

Przedwojenni, 130 letni właściciele lecą właśnie na Kajmany ustanowić tam swoich polskojęzycznych kuratorów, chętni do transakcji.

Na półce pracowni widzę Jesień średniowiecza Huizinga, jest jeszcze sporo innych książek PIW-u, mają czterdzieści, pięćdziesiąt lat, przejechały ze mną kawał świata. Gdyby tak policzyć wszystkie nakłady na ich pakowanie, przewożenie, stworzyć taki rachunek ciągniony wydatków związanych z ich przechowywaniem koszt ich jest bardzo wysoki, zupełnie nieopłacalny. Jakoś mnie to nie martwi. Czy życie w ogóle się opłaca? Śmierć z pewnością tak, choćby obolem.

Ale przejdźmy do rzeczy, czy wierzycie, że chodzi o brak tego jednego miliona siedmiuset tysięcy?

Czy jest państwowa firma która zbankrutowała przez taką sumę?  Może chodzi o te trzy litery PIW, może o kamienicę?… Myślę, że nie do końca. Sława PIW-u w ostatnim dwudziestoleciu bardzo przygasła.

Nie sądzę, aby sam PIW był celem tego samobójczego ataku.

Myślę, że rację ma Jan Gondowicz, że chodzi tu o upokorzenie, ostateczny akt pogardy wobec tych wrażliwców, którzy protestują  np. gdy Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego uchyla decyzję Stołecznego Konserwatora o odmowie zgody na zabudowę Parku Łazienkowskiego pawilonem wystawienniczym, będącym zagrożeniem dla przyrody i stojącym w zasadniczym konflikcie z rezydencjonalnym charakterem tego unikalnego miejsca. Jawna piącha w nos tym, których oburza przedstawianie fotomontażysty Mieczysława Bermana, na wystawie w Operze Narodowej, jako rzekomo brata znienawidzonego Jakuba, poprzez folder firmowany przez tegoż ministra. Jan Gondowicz pisze: Naokoło znikają budynki, instytucje i zasady moralne. Ja myślę, że to dopiero początek. Miejsce tych budynków, instytucji i zasad moralnych zajmują produkty czekoladopodobne. Skłaniałbym się nawet do stwierdzenia, że w odróżnieniu od zamierzchłych czasów, które śmiem pamiętać, gdy istniała jeszcze opcja ratunkowa, poprzez sieć tzw. eksportu wewnętrznego, będziemy obecnie skazani wyłącznie na jeden produkt czekoladopodobny. Gondowicz delikatnie określa go „mułem”.

Tomasz Lec

,